Muzyczne święta Zofii Czernickiej
Święta Bożego Narodzenia to dla wielu z nas czas rodzinny, pełen ciepła i tradycji. Dla dziennikarki Zofii Czernickiej ta wyjątkowa atmosfera była dodatkowo ubarwiona dźwiękami fortepianu i wspólnym muzykowaniem.
Święta Bożego Narodzenia u Zofii Czernickiej zawsze były bardzo rodzinne, a wszystko dzięki jej babci, profesorki na uniwersytecie w Lublinie. Wspomina, że mało pamięta siedzenie przy stole, bo to co działo się przy fortepianie było największą atrakcją.
Wszyscy w rodzinie u nas grają na instrumentach, przede wszystkim na fortepianie, dlatego powiedziałabym, że święta u nas były muzyczne. Nie słuchało się w radiu kolęd, tylko każdy po kolei zasiadał do fortepianu, wspólnie graliśmy i śpiewaliśmy. Same sami po kolei wszyscy zasiadali do fortepianu, grali wszyscy razem, śpiewaliśmy. W związku z tym było to bardzo zawsze. Dla mnie, jako dziecka muszę powiedzieć, że bardzo miłe, nie stresujące, chociaż też musiałam grać, a dzieci nie przepadają za tym, ale mimo wszystko to było bardzo zawsze piękne.- opowiada.
Dziennikarka opowiada o swojej rodzinie wtedy jeszcze mieszkającej w Lublinie. Jej tata był rektorem uniwersytetu w Lublinie, mama, profesorem pediatrii w związku z tym byli bardzo zajęci przez cały rok, zawodowo swoją pracą. Babcia też nie miała za wiele czasu, a dziadek także był chirurgiem, więc wszyscy mieli dużo obowiązków. Pomimo tego święta były w rodzinie Czernickich świętością i cała rodzina obowiązkowo musiała przyjechać do babci na Wigilię i Boże Narodzenie.
Moja jest lwowska w związku z tym były wszystkie potrawy związane właśnie z tą częścią geograficzną. Przede wszystkim była kutia, co wspominam do dzisiaj. Taka prawdziwa kutia z pszenicy, która ileś tam się godzin ważyła. Pierogi u nas były z kaszą gryczaną i serem na przykład, a nie kapustą i grzybami. Barszcz był zawsze czerwony, obowiązkowo z uszkami i karp obowiązkowo. I oczywiście kompot z suszonych owoców zawsze. – wspomina i kontynuuje – Mimo że babcia miała gosposie, to myśmy dziewczynki, wnuczki dostawały takie zadanie, żeby ucierać ten mak. I to było bardzo fajne, trzeba było postawić na kolanach, ciężką donicę i kręcić, ucierać ten mak, miał być jak najbardziej rozmiażdżony. To jest to jest takie wspomnienie z dzieciństwa, które jest bardzo dobrze pamiętam.
Choinka w domu Czernickich musiała być ogromna i bardzo kolorowo wystrojona. Zofia wspomina, że największym stresem jej mojej mamy, lekarza było to, żeby choinka się nie zapaliła, gdyż były na niej prawdziwe świeczki, które w połączeniu z włosami anielskimi mogły stanowić wybuchową mieszankę. Na szczęście nigdy do pożaru nie doszło.
Ulubionym zajęciem przed świętami było dla mnie robienie łańcuchów. Łańcuchy były z kolorowego papieru. Takiego taki dzień, bo ta sprawa nie ma takich papierów. Cięło się paseczki w tych bloków kolorowych, takie trzy-cztero centymetrowe i sklejało w kółeczka, ale kółeczka. Tak postawał łańcuch, którym przyozdabiało się choinkę, to było zadanie właśnie dzieci. Ja to bardzo lubiłam muszę powiedzieć takie drobne prace, więc ja to robiłam dużą przyjemnością. Mój brat bardzo nie lubił tego, ale ja z przyjemnością za niego to robiłam. – entuzjastycznie tłumaczy.
Zofia Czernicka urodziła się 13 grudnia, a ochrzczona została w drugi dzień świąt, 26 grudnia, dlatego ten świąteczny czas jest dla niej szczególnie ważny. W drugi dzień świąt wraz z rodzicami wyjeżdżali do Zakopanego, żeby pojeździć na nartach, co też było jednym z kluczowych elementów świętowania.
Kiedy dziadkowie zmarli, matka dziennikarki próbowała podtrzymać te świąteczne tradycje, ale praca uniemożliwiała jej, aby przygotować wszystko na czas. Zofia już teraz jak sama mówi, babcia dalej kontynuuje tradycje wyprawiając Boże Narodzenie u siebie. Żona jej syna, Iga zajmuje się za to Wigilią. W każde święta na jej stole można znaleźć barszczyk, paszteciki, pierożki i indyka. Kutię zastąpił teraz makowiec i sernik. Słuchają kolęd przyjaciela rodziny, Michała Bajora, ale dalej też kontynuują tradycję wspólnego śpiewania, ale już acapella, gdyż pianino rodowe odesłała swojemu wnukowi Albertowi do Monachium.
Zadzwonił do mnie z życzeniami w grudniu przed samą pandemią i mówi: Babciu wiesz co, mam dosyć grania na keyboardzie, chciałbym mieć takie prawdziwe pianino jak jest u ciebie. Ja od razu odpowiedziałam: Albert jest twoje. – opowiada.
Opowiada, że u niej w rodzinie nie przywiązuje się takiej uwagi do jedzenia czy prezentów. Ważne jest podróżowanie i nauka, nigdy materialne rzeczy zważając na przeszłość jej lwowskiej rodziny, która podczas wojny straciła wszystko co miała w jeden dzień. Najważniejsze jest spędzanie wspólnie świąt, często też Zofia Czernicka tak samo jak i jej matka zaprasza gości, artystów, którzy przejeżdżali do Polski w tym zimowym okresie i nie mieli, gdzie spędzić Wigilii czy Bożego Narodzenia.
Mamy otwarty dom bardzo. Jest to nie do końca typowe w Polsce, bo Polacy skupiają się na bliskiej rodzinie. A u mnie osoby, które nie miały, gdzie spędzić tych świąt albo ja się zorientowałam, że ktoś jest sam to oczywiście zawsze były zaproszone do nas. Nieraz czuły się skrępowane, ale u nas nie ma skrępowania, wszyscy są jak w rodzinie. – opowiada.
Wspomina też, że w dzieciństwie najbardziej czekali na wujka Jeżego Chomickiego „Jeżyka”, który był pianistą, dyrektorem Polskiego Radia, kierownikiem festiwali w Opolu, Sopocie czy Kołobrzegu.
Kiedy Jeżyk siadał do fortepianu, no to się zaczynało. Wtedy było święto. Było kolędowanie, wszyscy wokół niego zakochani w nim i jego muzyce. – wspomina na sam koniec.
Najnowsze komentarze