Anna Jurksztowicz ujawnia swoje tajemnice
Kwest osobowy Anny Jurksztowicz
Urodziłam się…
w Szczecinie, w szpitalu na Pomorzanach. Dwadzieścia cztery lata później w tym samym szpitalu przyszedł na świat mój synek, Radzimir Dębski.
Moje dzieciństwo było…
raczej melancholijne. Ciągle tęskniłam za mamą, która pracowała cały dzień. Ojca nie było, więc mama musiała być zaradna. Miałam o 9 lat starszego brata, który najpierw się ze mną droczył, a potem zaczął mi ojcować. Za pierwsze zarobione pieniądze mój brat kupił mi pianino.
Pamiętam ze szkoły podstawowej…
polonistkę, panią Jadwigę Zdawską, która wpoiła nam wiele ważnych zasad języka polskiego, ortografii, gramatyki, dykcji, cytatów literackich i przysłów, że do dziś korzystam z nich automatycznie. Często wspominam ją z czułością.
Moją najlepszą przyjaciółką z tego czasu była…
Kasia, którą poznałam na próbach chórku kościelnego, w którym śpiewałam. W tamtych czasach, ponieważ władza prześladowała kościół, skupiała się wokół niego inteligencja. Dlatego właśnie w salkach parafialnych na dodatkowych lekcjach religii spotykała się fajna młodzież. Dzięki Kasi, która grała na fortepianie, zaczęłam grać na gitarze. Przyjęto nas do zespołu muzyki dawnej „Musicus”, z którym podróżowałyśmy po świecie i poznawałyśmy wspaniałą muzykę renesansu i baroku. Stamtąd małymi kroczkami trafiłam do showbusinessu.
Byłam dobra z przedmiotów…
geografia, historia, polski, języki obce, chociaż uczono nas tylko rosyjskiego. Na angielski i inne języki trzeba było chodzić prywatnie. W podstawówce byłam też dobra z matmy i fizyki, tak, równia pochiła – fizyczka posługiwała się gwarą i mówiła chiba zamiast chyba, oraz oczywiście równia pochiła.
Moja trauma ze szkoły…
Mam powracający sen, w którym martwię się, że już niedługo matura, a ja w ogóle nie chodzę do szkoły. I jak ja im to powiem?
Szkoła średnia to dla mnie czas…
rozkwitu mojej pasji do muzyki. Chodziłam do dwóch szkół: rano do ogólniaka, a wieczorem do muzycznej i jeszcze śpiewałam w dwóch zespołach, z którymi koncertowałam, więc trzy razy w tygodniu od 19-21 odbywały się próby.
Pierwszą miłość przeżyłam…
Mając na uwadze, że pomiędzy miłością a zakochaniem istnieje zasadnicza różnica: zakochana byłam już w 4 klasie podstawówki.
18 lat to dla mnie…
przerażenie, że mogę wszystko, a jednoczenie radość, że wreszcie mam dowód osobisty. Ja wtedy wyglądałam bardzo staro. Mając 16 lat wyglądałam poważnie, mniej wiecej na 25 i wstydziłam się, że jestem taka smarkata. No więc w wieku 18 lat nareszcie przestałam się postarzać.
Pamiętam studniówkę…
Studniówki nie miałam. Koncertowałam wtedy z moim zespołem.
Matura to…
bardzo fajny egzamin. Z polskiego napisałam na temat: „Udowodnij tezę Alberta Camusa, że wielkość człowieka polega na tym, aby być silniejszym niż warunki czasu i życia”. Z matematyki natomiast wszystkie zadania rozwiązałam samodzielnie i jestem z tego dumna. W tamtych czasach rodzice i nauczyciele w kanapkach przemycali ściągawki z rozwiązanymi zadaniami i byłam jedną z nielicznych, która razem z kanapkami te ściągi zjadła, nie korzystając z nich.
Mój pierwszy pomysł na studia…
Miałam studiować bel canto – czyli śpiew operowy w instytucie Rossiniego w Pesaro we Włoszech. Jedna z uczennic mojej pani profesor od śpiewu tam studiowała i pewnego razu powiedziała do mnie: ty też powinnaś.
Pamiętam ze studiów…
że miałam małe dzieci i albo zdawałam egzaminy w terminie zerowym, albo wchodziłam bez kolejki. Zawsze mówiłam: matka karmiąca, proszę zrobić przejście.
Moja pierwsza praca…
Pierwsze pieniądze za śpiewanie zarobiłam w chórku Maryli Rodowicz. Miałam wtedy 16 lat. Kupiłam sobie za nie na czarnym rynku płyty długogrające z muzyką Quincy Jonsa, Stevie Wondera oraz Arethy Franklin. Byłam zafascynowana czarną muzyką gospel, która wygenerowała popularny dziś styl R&B.
Dorosłość kojarzy mi się z…
wypełnianiem PITów do Urzędu Skarbowego.
Pierwszy sukces zawodowy…
Właściwie każdy koncert i nagrania uważałam za swój sukces, ale spektakularny sukces osiągnęłam wygrywając festiwal w Opolu w 1985.
Gdy mam doła…
oddycham głęboko i świadomie. Jako nauczycielka jogi znam odpowiednie techniki oddechowe przywracające równowagę psychiczną. Poza tym doła trzeba oswoić i polubić, jako normalną część cyklu życia.
Pierwszy zawód miłosny…
To była najlepsza rzecz, która mi się przytrafiła. Był zaplanowany przez siłę wyższą. Bardzo się cieszę, że ów miał miejsce.
Mój wymarzony partner…
czuły i serdeczny. Im jestem starsza tym te dwie cechy w mężczyźnie doceniam najbardziej.
Mój obecny partner…
przechodzi kryzys wieku średniego, ale jest już na prostej. Kibicuję mu. Stoję z napisem „dasz radę”.
Macierzyństwo to dla mnie…
wspaniałe doświadczenie przekierowujące wektory życia w stronę dzieci. Jednocześnie natura wyposaża matkę w taką niewiarygodną siłę pozwalającą tego dokonać bez poczucia poświęcania się. Macierzyństwo zmienia wszystko, dlatego uważam, że nie ma powodu żeby odkładać je na później.
Największy sukces…
nie załamywać się porażką.
Największa porażka…
to uwierzyć w swój sukces.
W przyszłości chciałabym…
pomieszkać w jakimś małym miasteczku, gdzieś nad ciepłym morzem.
Boję się…
To chyba najtrudniejsze pytanie. Myślę i myślę czego ja się boję i wychodzi mi, że niczego się nie boję. Przykro mi.
Moim marzeniem jest…
mieć ładną barwę głosu do końca. Starsze koleżanki po fachu, które wciąż śpiewają, są dowodem na to, że głos się nie starzeje.
Wierzę w…
miłość. Miłość do Boga na przykład jest zawsze bezpieczna i chroni nas przed szaleństwem nieumiarkowanej miłości do człowieka. Tylko trzeba mieć fantazję.
Najnowsze komentarze