Znacie go z „Pierwszej miłości”. Jak wyglądały aktorskie początki Igora Paszczyka? (WYWIAD)
To jedno z najbardziej obiecujących nazwisk młodego pokolenia aktorów. Jak zaczęła się jego przygoda z aktorstwem? Jakie wyzwania napotkał na swojej drodze? Igor Paszczyk w szczerej rozmowie opowiada o swoich początkach, pasji do zawodu i marzeniach na przyszłość.

Igor Paszczyk, syn znanego artysty kabaretowego Michała Paszczyka, zyskuje coraz większe uznanie w świecie polskiego aktorstwa. Pochodzi z Wrocławia, gdzie ukończył Akademię Sztuk Teatralnych. Ogólnopolską rozpoznawalność zdobył dzięki roli Kamila Białeckiego „Białego” w popularnym serialu „Pierwsza miłość”. Występował również w takich produkcjach jak „Za duży na bajki”, „Idź pod prąd” oraz „Fiber”. Jego charyzma, poczucie humoru oraz zaangażowanie sprawiają, że zdobywa coraz większą sympatię wśród widzów.

Wywiad
- Kiedy pojawiła się u Ciebie pasja do aktorstwa? Czy już jako dziecko marzyłeś o tej ścieżce kariery?
Pasja do aktorstwa pojawiła się u mnie stosunkowo późno. Jako dziecko marzyłem najpierw o zostaniu policjantem, a później piłkarzem. Z czasem te marzenia umarły i dopiero wtedy zacząłem odkrywać aktorstwo. Wszystko zaczęło się w gimnazjum, kiedy mój kolega nakłonił mnie do pójścia z nim na zajęcia teatralne w lokalnym domu kultury. Okazało się, że poznałem tam bardzo fajnych ludzi, z którymi świetnie spędzało mi się czas. Przy okazji wyjazdów na różne konkursy i festiwale teatrów amatorskich, poznałem jeszcze więcej ciekawych osób. Bardzo mi się to spodobało. Mimo to, gdy przyszedł moment wyboru studiów, zdecydowałem się na ekonomię. Potrzebowałem kolejnego roku, żeby zrozumieć, że przed aktorstwem nie ucieknę. W końcu zdecydowałem się podejść do egzaminów wstępnych i tak trafiłem do szkoły teatralnej.
- Czy fakt, że Twój tata jest osobą publiczną, wpłynął na Twoją decyzję o zostaniu aktorem?
Na poziomie świadomym na pewno nie, raczej jakoś podprogowo to zadziałało. Kiedy byłem mały, tata często zabierał mnie na spektakle do Wrocławskiego Teatru Lalek. Zdarzało się też, że gdy rodzice nie mieli mnie z kim zostawić, to siedziałem w garderobie, kiedy tata akurat grał jakiś spektakl. Mimo to, nigdy nie namawiał mnie do aktorstwa, ani nie popychał w tym kierunku. Gdy jednak dowiedział się, że wybrałem taką drogę, oczywiście wspierał mnie, kibicował i służył dobrą radą.
- Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki w aktorstwie? Czy miałeś momenty zwątpienia?
Pierwszy taki „poważniejszy” kontakt ze sceną był na zajęciach teatralnych w domu kultury. Zwątpienie i jakiś przestrach pojawiały się przed każdym występem – to na pewno. W głowie kołatały pytania: „Czy na pewno nasz spektakl jest wystarczająco dobry? Czy jestem dobrze przygotowany?”. Mało tego – ten wewnętrzny krytyk wciąż siedzi gdzieś z tyłu głowy. Myślę, że to jest nieodłączna część tego zawodu i trzeba to po prostu zaakceptować.
- Co było dla Ciebie największym wyzwaniem w trakcie nauki w szkole aktorskiej?
Zdecydowanie łączenie pracy ze studiowaniem. W szkołach teatralnych jest taka stara zasada – choć z biegiem lat na szczęście coraz bardziej się rozluźnia – że studenci pierwszego roku raczej nie mogą jeszcze nigdzie grać, bo ten czas powinien być przede wszystkim poświęcony na naukę i poznawanie podstaw warsztatu aktorskiego. Dopiero od drugiego roku można stopniowo wychodzić w świat. Każdą nieobecność na zajęciach trzeba było tłumaczyć, a ja miałem ich sporo, co wiązało się z dużym stresem. Mimo to, nie żałuję. Myślę, że gdybym całkowicie podporządkował się tym szkolnym zasadom, nie miałbym możliwości pracy przy wielu produkcjach, które zrobiłem.

- Czy pamiętasz jakieś wskazówki od wykładowców, które szczególnie Cię ukształtowały?
Szczególnie ciepło wspominam jednego z pedagogów Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu – pana Krzysztofa Kulińskiego, z którym miałem zajęcia ze scen klasycznych na drugim roku. Pamiętam, że po zakończeniu nauki podszedłem do niego i bardzo mu podziękowałem, mówiąc, że był najlepszym nauczycielem na jakiego trafiłem. Nawet łezka się w oku zakręciła. Potrafił prowadzić nas w sposób niezwykle wyważony – był konkretny i wymagający, a jednocześnie pełen cierpliwości i zrozumienia. Nawet jeśli ktoś przez bardzo długi czas nie mógł się przełamać w danej scenie, on zawsze podchodził do tego z ciepłem i wyrozumiałością. Tworzył bezpieczną atmosferę, w której można było się twórczo rozwijać. Choć w przyszłości raczej nie planuję uczyć studentów, to jeśli kiedyś zmienię zdanie, chciałbym być takim pedagogiem jak profesor Kuliński.
- Jak wspominasz swoją pierwszą rolę teatralną? Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?
To były jasełka… Miałem wtedy sześć albo siedem lat. Występowaliśmy w jednej z bibliotek publicznych we Wrocławiu. Wcieliłem się wtedy w rolę Króla Kacpra. Pamiętam, że absolutnie nie chciałem w tym uczestniczyć. Strasznie się bałem, byłem spięty i frustrowało mnie, że ktoś zmusza mnie do wyjścia na scenę. Płakałem przed występem, płakałem po występie i ogólnie byłem rozgoryczony i wściekły na cały świat. Powtarzałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Okazało się, że los bywa przewrotny…
- A jak wyglądały kulisy Twojego debiutu filmowego? Jak się czułeś przed kamerą po raz pierwszy?
Jeszcze kiedy byłem w amatorskiej grupie teatralnej, zapisałem się do jednej z agencji aktorskich we Wrocławiu. To właśnie stamtąd dostałem swoją pierwszą propozycję – rolę w jednym z odcinków serialu o policjantach. Szybko przekonałem się, że mam jeszcze sporo do nauki. Grałem wtedy z dwójką rówieśników, mieliśmy po piętnaście lat. Wcielaliśmy się w wychowanków domu dziecka, w którym terroryzował nas wychowawca. Problem w tym, że nie miałem wtedy żadnego warsztatu i kompletnie nie wiedziałem co robię. Trudno było ze mną współpracować, bo byłem spięty i dość pyskaty. To pierwsze doświadczenie z kamerą okazało się dość frustrujące, ale mimo wszystko złapałem bakcyla. Chciałem więcej i za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, próbowałem ponownie. Aż w końcu doszedłem do momentu, w którym mam troszkę większe pojęcie o tym co robię, a przede wszystkim to kocham.
- Jak dostałeś rolę Kamila w „Pierwszej miłości”? Czy było to duże wyzwanie?
Zanim trafiłem do „Pierwszej Miłości”, zagrałem w serialu „Święty”, emitowanym na Czwórce. Pojawiłem się tam w pierwszym sezonie. Okazało się, że oba te seriale mają wspólną producentkę. Najwyraźniej spodobałem się w „Świętym”, bo pewnego dnia dostałem telefon z pytaniem czy chciałbym zagrać w „Pierwszej Miłości” – i to bez castingu. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów i nawet się nie zastanawiałem, od razu się zgodziłem. Początkowo miałem pojawić się tylko w kilkunastu odcinkach, ale później produkcja postanowiła „odmłodzić obsadę” i stworzyć nowy wątek dla młodych aktorów, którzy mieli przyciągnąć młodszych widzów. I tak minęły już ponad cztery lata, a ja wciąż tu jestem.

- Jak wyglądała Twoja pierwsza scena na planie? Czy była jakaś zabawna wpadka?
Oczywiście, że tak. Moja postać została wprowadzona jako drobny złodziejaszek z trudną sytuacją rodzinną. Wujek Białego nie tylko zachęcał go do kradzieży, ale wręcz do niej przymuszał, żeby później zarabiać na sprzedaży skradzionych rzeczy. Pierwszą zagraną przeze mnie sceną było włamanie do mieszkania Żukowskich. Chcąc znaleźć jakieś kosztowności, przeszukiwałem różne szafki, szuflady i szkatułki, ale nie mogłem niczego znaleźć. Byłem na tyle głośny, że obudziłem małżeństwo Żukowskich, którzy przyłapali mnie na gorącym uczynku i zaczęli krzyczeć. W scenariuszu było napisane, że nie chcąc uciekać z pustymi rękami, zabieram metalowy zaparzacz do kawy. Okazało się, że na planie zabrakło tego rekwizytu. W zastępstwie za niego pojawił się czajnik elektryczny z podłączoną do gniazdka podstawką. No i ja właśnie zabrałem ten czajnik, tylko bez podstawki. Mówiłem, że nie ma to najmniejszego sensu i wygląda absurdalnie, ale nie było innej opcji, więc tak zostało.
- Jak zmieniło się Twoje życie po dołączeniu do obsady tego serialu?
Na pewno poznałem mnóstwo wspaniałych osób, rozmawiając z którymi zyskałem szerszą perspektywę na to, jak naprawdę wygląda ta branża. Część z tych znajomości przerodziła się w przyjaźnie. Regularna praca w zawodzie pozwoliła mi również na rozwijanie swojego warsztatu i świadomości aktorskiej. Poza tym oczywiście zacząłem zarabiać własne pieniądze, co pozwoliło mi na samodzielne życie. No i wiadomo, ktoś czasami zaczepi mnie na ulicy i poprosi o zdjęcie – to zawsze jest bardzo miłe.
- Gdzie jeszcze możemy Cię obecnie oglądać poza „Pierwszą miłością”?
Wydaje mi się, że na Netflixie wciąż można znaleźć film „Idź pod prąd” w reżyserii Wiesława Palucha. Opowiada on o kulisach powstania kultowego zespołu punk rockowego KSU. Razem z chłopakami rzępolimy tam na instrumentach, drzemy mordy i pijemy tani alkohol… także polecam.
- Co lubisz robić w wolnym czasie? Masz jakieś nietypowe hobby?
Kiedyś zamarzyłem sobie, że chciałbym zagrać w filmie akcji z Tomem Cruisem. Z tego właśnie marzenia zaczęły się moje hobby, które regularnie uprawiam. Aktor w filmie akcji musi umieć się bić, więc zacząłem trenować sporty walki. Ciekawie złożyło się to z „Pierwszą Miłością”, ponieważ moja postać zaczęła brać udział w nielegalnych walkach na gołe pięści, przez co w ramach przygotowań produkcja wysłała mnie na treningi bokserskie. Regularnie chodzę też na strzelnicę, żeby utrwalać sobie prawidłową obsługę broni oraz trenuję na siłowni. Aktorzy w filmach akcji z reguły mają wysportowane sylwetki, dlatego chcę być przygotowany kiedy taka rola się pojawi. Czasami wpadam też na ścianę wspinaczkową. Ruch bardzo dobrze robi na samopoczucie, więc same plusy.

- Czy masz jakąś pasję poza aktorstwem, którą chciałbyś rozwijać zawodowo?
Jest taka jedna rzecz. Co prawda nie jest to coś, na czym chciałbym się skupić w tej chwili, ale zastanawiałem się nad prowadzeniem szkoleń z wystąpień publicznych. W mojej pracy siłą rzeczy codziennie rozwijam umiejętności miękkie i interpersonalne, więc coś niecoś wiem i potrafię. Jest to ciekawa droga, by móc dzielić się tymi umiejętnościami z ludźmi pracującymi w innych branżach.
- Jaka jest Twoja ulubiona książka i dlaczego?
Mam taką jedną książkę, która ma dla mnie szczególną wartość sentymentalną – biografię Mike’a Tysona. Wiąże się to z moimi egzaminami wstępnymi do szkoły teatralnej. Na jednym z etapów komisja zwykle pyta: „Co ostatnio inspirującego przeczytałeś?”. Większość kandydatów wymienia wtedy klasyczne dzieła polskich wieszczów, co często kończy się odpytywaniem ze znajomości ich treści. Szczerze mówiąc, nie czytałem zbyt wielu z nich, więc na zadane pytanie odpowiedziałem, że czytałem biografię Tysona. Komisja była w lekkim szoku i nie kontynuowała tego wątku. Dzięki temu obyło się bez potencjalnie podchwytliwych pytań, na których mógłbym się wyłożyć.
- Jakiej muzyki słuchasz najchętniej? Masz ulubionego artystę lub zespół?
Uwielbiam słuchać U2 – miłość do ich muzyki zaszczepił we mnie ojciec. Co zabawne, mój trener boksu jest również ich wielkim fanem. Podczas każdego treningu w tle wciąż lecą zapętlone ich hity. Nawet na dźwięk dzwonka ma ustawiony jeden z ich numerów. Myślę, że idealnie się dobraliśmy.
- Jaki film lub serial zrobił na Tobie największe wrażenie?
Moim ulubiony serialem jest „The Walking Dead”. Nie wiem dlaczego, ale zombiaki niezwykle mnie fascynują, a post-apokaliptyczny świat bardzo do mnie przemawia. Oczywiście nie chciałbym w nim żyć, bo pewnie szybko bym zginął. Bardzo ciekawi mnie oglądanie zachowań ludzi, którzy znaleźli się w ekstremalnych okolicznościach – do czego są zdolni i jak sobie radzą. Dodatkowo jestem ogromnym fanem Andrew Lincolna na ekranie. Uważam, że aktor ten wykonał na planie absolutnie fantastyczną robotę i jego rola na długo zostanie w mojej pamięci.

- Kto jest dla Ciebie największym wsparciem w życiu?
Myślę, że przede wszystkim rodzice i przyjaciele. Mam to szczęście, że otaczają mnie wspaniali ludzie – zawsze mogę na nich liczyć i jednocześnie czerpać od nich inspirację.
- Czy jest ktoś, kto szczególnie Cię inspiruje zawodowo?
Zdecydowanie Tom Cruise. Kiedy oglądam co ten człowiek wyprawia, to czasami naprawdę szczęka mi opada – koleś przypina się do lecącego samolotu, albo skacze motorem z klifu! Bardzo podziwiam jego odwagę i zaangażowanie, ponieważ wszystkie ewolucje kaskaderskie chce wykonywać samemu i kozacko mu to wychodzi.
- Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i powiedzieć coś młodszemu sobie, co by to było?
Powiedziałbym sobie, że wszystko będzie dobrze i nawet jeśli coś dzisiaj może wydawać się sytuacją beznadziejną, za jakiś czas może okazać się zbawieniem. A co do pracy, to trudny zawód sobie wybrałem, ale gdyby nie było wyzwań, to wiałoby nudą.
- Jaką najważniejszą lekcję wyniosłeś z dotychczasowego życia?
„Można ignorować rzeczywistość, ale nie można ignorować konsekwencji ignorowania rzeczywistości.”

Najnowsze komentarze