„Ani przez chwilę nie przestałam pracować, ani grać” – Małgorzata Lewińska mistrzowsko łączy rolę matki z rolą aktorki [Wywiad]
Małgorzata Lewińska jest kojarzona przede wszystkim z roli Patrycji Cwał-Wiśniewskiej w „Lokatorach” i „Sąsiadach” oraz Laury w „Przedwiośniu”. Aktorka ma też na swoim koncie wiele innych dokonań. Swoje bogate życie zawodowe od lat godzi z rodziną i wychowywaniem czwórki dzieci.
Kariera zawodowa i życie rodzinne
Małgorzata Lewińska jest absolwentką Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Debiutowała w Teatrze Komedia w spektaklu „Cyrano”. Rozpoznawalność przyniosła jej rola w serialu „Lokatorzy”. Obecnie Małgorzata gra na deskach teatru, przed kamerą, a także nagrywa audiobooki i działa jako pedagog, pomagający młodzieży w rozwoju talentów. Prywatnie jest żoną fotografa Bartosza Mireckiego i matką czwórki dzieci: Nastazji, Heleny oraz bliźniaków Antoniego i Franciszka. Wkrótce jej rodzina się powiększy i Małgorzata Lewińska zostanie babcią.
Czy od zawsze marzyła Pani o byciu aktorką, czy też był to przypadek? Czy w Pani otoczeniu były osoby, które zainspirowały Panią do podjęcia tego zawodu?
O tym, że chcę być aktorką, zdecydowałam w wieku 15 lat, chodząc na kółko teatralne, które prowadził świetny instruktor, dziś scenarzysta Radek Figura. Wtedy poczułam, że chcę być aktorką, ale tak naprawdę miało na to wpływ kilka czynników. Często odwiedzałam Teatr Studio, do którego chodziłam maniakalnie na „Operę za trzy grosze”. Grali w niej przyjaciele moich rodziców Małgorzata Niemirska i Marek Walczewski, ale oni bezpośredniego wpływu na to, że zostałam aktorką, nie mieli. Wręcz przeciwnie, zawsze mówili, że to taki ciężki zawód, a Małgosia jest taka wrażliwa, nie polecają jej tego zawodu i tak dalej. Dzięki nim jednak bywałam często w Teatrze Dramatycznym i Teatrze Studio, bo chodziłam z rodzicami na premiery. Innym punktem zwrotnym była wizyta w teatrze Witkacego w Zakopanem na seansie „Życie jest snem” Calderóna de la Barci. Podczas tego spektaklu doznałam olśnienia, że chcę być aktorką. Pojawiały się też inne zawody: weterynarz, biegaczka, sportsmanka, ale idąc do liceum już wiedziałam, że chcę być aktorką. Aczkolwiek jako dziecko wykazywałam takie tendencje. W podstawówce często brałam udział w jakiś przedstawieniach, grałam, śpiewałam. Mieliśmy taką fajną szkołę i w drugiej, trzeciej klasie sami reżyserowaliśmy przedstawienia.
Jakie były Pani pierwsze kroki na drodze do aktorstwa?
Razem z koleżanką z podstawówki, aktorką Teatru Narodowego Ewą Konstancją Bułhak chodziłyśmy na zajęcia aktorskie do Radka Figury. Nawet z sukcesami, bo za spektakl „Karaluchy” Witkacego otrzymaliśmy nagrodę na Przeglądzie Młodzieżowych Teatrów. Trafiłyśmy też razem do Ogniska Państwa Machulskich przy Teatrze Ochoty w Warszawie, gdzie jako nastolatki nie tylko uczestniczyłyśmy w zajęciach, ale też grałyśmy w spektaklach. Potem już była tylko kwestia dostania się do szkoły teatralnej.
Jaka była Pani debiutancka rola? Jakie emocje Pani towarzyszyły podczas odgrywania jej?
To była rola w spektaklu „Się szło” na podstawie utworów Stachury. Miałam wtedy 16 lub 17 lat. To było wielkie przeżycie. To było kilka ról, bo my byliśmy wykorzystani w tym spektaklu jako rodzaj chóru, ale każdy miał jakieś pojedyncze odzywki. Następnym spektaklem był „Doktor Żywago”, gdzie debiutował Czarek Pazura. To był jego debiut w teatrze w Warszawie, a ja już byłam po debiucie 😉
Jedną z Pani najbardziej znanych ról jest Patrycja Cwał-Wiśniewska z „Lokatorów” i „Sąsiadów”. Jak Pani wspomina czasy grania tej roli?
Oj, to jest w ogóle temat na osobny wywiad, bo to było ponad siedem lat naprawdę ciężkiej pracy. Po pierwsze było to zderzenie z trudną i niedocenianą konwencją, jaką jest sitcom, który jest połączeniem teatru, filmu, telewizji i kabaretu. Trzeba było umieć na pamięć bardzo dużo tekstu, bo grało się scenami, nie ujęciami. Czasem jeden odcinek składał się z czterech scen, a my musieliśmy nakręcić jeden odcinek w jeden dzień. Takimi setami jeździliśmy do Gdańska, więc to się wiązało z regularnymi wyjazdami co dwa tygodnie. Od strony logistycznej to była ciężka robota, a od strony aktorskiej bardzo ciekawa. Postać, którą grałam, miała tendencje do tego, że się ciągle przebierała i kogoś udawała, więc musiałam wcielać się w różne postacie, grając jedną postać.
Odczuwała Pani jakąś presję w związku z tym wszystkim?
Nie nazwałabym tego presją, bardziej wyzwaniem. Były odcinki mniej i bardziej wymagające. Czasami były prostsze, czyli jak to my nazywaliśmy „kanapowe”, a były też takie, które wymagały dużych umiejętności ruchowych, akrobatycznych, wokalnych, technicznych, bywało nawet niebezpiecznie. Pod koniec grania tego serialu byliśmy już trochę zmęczeni. Ja też miałam świadomość, że w pewnym sensie byłam zaszufladkowana, że kojarzy mnie się tylko z tym sitcomem. Oczywiście ja grywałam w innych serialach, filmach, ale szersza publiczność cały czas utożsamiała mnie tą jedną rolą. Byłam też tak postrzegana przez reżyserów castingu. Jako aktorkę dość ambitną i lubiąca różnorodność trochę mnie to uwierało. Niestety tak ta branża działa.
Czy ma Pani kontakt z innymi aktorami z „Lokatorów”?
Tak, my mamy cały czas ze sobą kontakt. Na przykład z Michałem Milowiczem regularnie grywamy. Od tamtej pory zagraliśmy chyba w pięciu sztukach i teraz gramy w jednej. Lubimy ze sobą grać, jesteśmy bardzo zgrani. Prowadzimy też często jakieś imprezy, występujemy na recitalach. Zresztą my się Michałem znaliśmy już przed „Lokatorami”, bo byliśmy razem w zespole Metro Janusza Józefowicza. Mamy też kontakt z wieloma innymi aktorami: Ewą Szykulską, Markiem Siudymem, grałam z Olgą Borys, Michałem Lesieniem. Teraz gram w farsie „Kolejny wieczór kawalerski, czyli na gorącym uczynku”, który reżyseruje Maciej Kowalewski. Cały czas się gdzieś ze sobą kręcimy.
Czy zgodziłaby się Pani zagrać Patrycję Cwał-Wiśniewską w kontynuacji „Lokatorów” lub „Sąsiadów”?
Właśnie ostatnio o tym rozmawialiśmy z Michałem Milowiczem. Po latach byliśmy już tym trochę znużeni, bo trwało to długo, a aktor szuka ciągle nowych wyzwań. Jednak ja teraz doceniam jakim to było niesamowitym wyzwaniem i zgodziłabym się.
Ostatnio często pisze się, że po odchowaniu dzieci chce Pani na nowo rozkręcić karierę aktorską? Jak się na to Pani zapatruje?
To jest bzdura, która wynika z powierzchownych informacji na mój temat w internecie. Ja nigdy nie zawiesiłam kariery. Ani przez chwilę nie przestałam pracować, ani grać. Nie miałam żadnej przerwy na odchowanie dzieci. Tak niestety niektórzy dziennikarze tytułują wywiady i wzmianki o mnie, aby wzbudzić sensację. Owszem, po „Sąsiadach” nie grałam żadnej głównej roli w serialu, ale to nie znaczy, że zawiesiłam karierę. To nie ja ją zawiesiłam, tylko ktoś zadecydował, że nie będę dostawała takich propozycji. W momencie, gdy ponownie zaszłam w ciążę i urodziłam bliźniaki, media nazwały sobie to tak, że przerwałam karierę, bo urodziłam, co nie jest do końca prawdą. Owszem, ten okres zbiegł się z moim rzadszym pojawianiem się na ekranach i ściankach, ale cały czas pracowałam. Zrobiłam kilka ważnych projektów, nagrywałam audiobooki, grałam w teatrze i reżyserowałam, a po dwóch latach, gdy przestałam karmić piersią, zaczęłam grać w wielu spektaklach wyjazdowych i moje życie zawodowe z powrotem się rozkręciło. W ostatnim sezonie grałam w sześciu tytułach wyjazdowych i stacjonarnie w musicalu w Teatrze Buffo. Cały czas nagrywam audiobooki, prowadzę zajęcia teatralne i skończyłam zdjęcia do filmu fabularnego „Klarnet”, reż. Toli Jasionowskiej. Pojawiłam się w jednym, drugim serialu, ale musimy też wziąć pod uwagę, że zmieniły się czasy i tego na rynku jest bardzo dużo i gwiazd jest bardzo dużo. Jeśli człowiek nie gra głównej roli, nie jest bardzo aktywny na Instagramie i nie jest co chwilę na jakieś ściance, to media traktują go tak, jakby nie żył.
Jakie ma Pani pasje poza aktorstwem?
Mam dużo pasji: architektura, ogród, malowanie, projektowanie wnętrz. W tej chwili mam na to mało czasu. Kiedyś miałam go dużo więcej. Jechałam raz na dwa tygodnie do Gdańska na plan „Sąsiadów”, grałam w Teatrze Komedia i znajdywało się parę dni wolnych. Teraz rzadko kiedy mam jeden wolny dzień w tygodniu, w dodatku mając rodzinę i dzieci. Lubię też biegać, czytać, książki, oglądać filmy.
Jaki jest Pani ulubiony film?
Zależy jakie kryterium weźmiemy pod uwagę. Gdyby takim kryterium miało być to, że mogłabym oglądać ten film w kółko, to są to na pewno musicale „Hair” Miłosza Formana i „Kabaret” Boba Fosse. W ogóle musical jest mi bardzo bliski, bo jestem związana z Teatrem Buffo od czasu powstania musicalu Metro w Warszawie. Z musicali mam więc dużo tytułów, które uwielbiam. Są to też „Pół żartem, pół serio”, „Czułe słówka”. Pewnie jak skończymy rozmowę, przyjdzie mi jeszcze parę tytułów do głowy 😉
Jakie rady dałaby Pani młodym dziewczynom, które marzą, aby zostać aktorkami?
Sporo mam takich dziewczyn, bo pomagam osobom na progu ich życia zawodowego i często przygotowuję do szkoły teatralnej, na przykład uczennice ze Studia Piosenki Metro. Zawsze zadaję pytanie „Po co chcesz być aktorką?”. Jeśli ktoś by mi odpowiedział „bo chcę być sławna”, ja się taką osobą nie zajmuję. Natomiast jeśli jest to osoba, która traktuje ten zawód jako sztukę i dzielenie się swoim przekazem, to już jest inna rozmowa. Ten zawód ma wiele odcieni, potrafi być bardzo gorzki. Jest taka stara zasada aktorska, że trzeba mieć naprawdę twardą skórę i jednocześnie być osobą bardzo wrażliwą. Trzeba mieć w sobie trzy podstawowe cechy: wyobraźnię, wrażliwość i temperament, który pozwala przekazywać widzowi to, co aktor ma w głowie i w duszy. Zawsze też mówię młodym aktorkom, że grając, nie możesz myśleć o tym, jak wyglądasz. Jak aktor zaczyna się kontrolować i myśleć jak wygląda, to już powinien zejść ze sceny. No chyba, że gra kogoś, kto jest bardzo piękny i to piękno jest elementem kreacji, ale on to piękno musi zagrać, a nie tylko wyglądać. Moją radą jest to, że najważniejsze jest to, co jest w środku, nie na zewnątrz.
Najnowsze komentarze