Polacy pomagają we Lwowie. Pojechały dary!
Po wybuchu wojny na terenie Ukrainy tysiące jej mieszkańców bronią się albo uciekają do pobliskich państw. Do Polski wjechało już ponad milion uchodźców. Każdy pomaga na wiele sposobów. Przyjmuje do swoich domów matki z dziećmi, zawozi dary na granicę, zapewnia transport. Pomoc dociera również na Ukrainę. Transport leków, opatrunków, jedzenia, kocy, ubrań dla dzieci, karmy dla zwierząt dotarł do Lwowa. Wsparły te działania fundacja Masz Szansę, Anna Kobylarz – organizatorka wielu akcji charytatywnych w USA, Mariusz Iwański i wiele innych prywatnych osób.
Po dwóch godzinach czekania na polskiej granicy nasz samochodów wjechał na teren Ukrainy. Po drodze mijaliśmy samochody obywateli tego kraju, którzy czekali na wjazd do Polski. Korek sięgał 13 kilometrów. Widzieliśmy barykady z worków przy których Ukraińcy pilnowali wjazdu do wsi, miast. Na polskie rejestracje reagowali bardzo przyjaźnie. Jednak zdarzyła się też postoje przy wjazdach do Lwowa. W końcu po 4 godzinach opóźniania dotarliśmy do pana Cherniego Rostyslava, przyjaciela naszego polskiego wokalisty Mr Sebii. To on organizuje zbiórkę rzeczy z Polski i przewozi je do Kijowa, ale i wielu miejsc w Lwowie, gdzie codziennie docierają tysiące ludzi z innych miast Ukrainy. To dla nich organizowane są miejsca do spania i życia na kilka dni. Wielu nie chce opuszczać swojego państwa. Czekają na rozwój wydarzeń. Sam przyznaje, że ma polskich przodków i czuje więź z naszym krajem. Za każdym razem dziękuje za pomoc. W drodze powrotnej pan Rostyslav poprosił nas o przewiezienie matki z trzymiesięcznym synkiem i ich babcią. Mąż Katariny zajmuje się rozwożeniem jedzenia w Kijowie, skąd uciekła z małym dzieckiem.
Po drodze z Anną Kobylarz mijamy tysiące wspomnianych samochodów czekających na granicy. Jako wolontariusze naszej fundacji możemy ominąć ten korek, ale potem i tak trzeba czekać ponad cztery godziny przy przejściu. Otwarta jest tylko jedna bramka dla samochodów osobowych. Obok przejeżdzają dziesiątki autobusów z uchodźcami. Na szczęście cali i zdrowi docieramy do Warszawy. Jednak to nie koniec. Trzeba pomagać dalej.













Najnowsze komentarze